zamykam ostatnie pomidory w słoikach… nie przecier, nie koncentrat, a chutney pomidorowy stał się moim oczkiem w głowie. smak, aromat, miejsce dla fantazji i ten moment tajemnicy – jaki będzie tym razem… każda edycja nieco inna, każda ze swoją historią. zdarzały mi się różne chutneye…
uwielbiam ten moment. mam zawsze niecierpliwość przed pierwszą edycją w sezonie. czekam na dojrzałe, idealne pomidory… i jeszcze oczekiwanie na węgierki, te ze starych drzew… przychodzi ten właściwy moment….
wkładam do rondla przyprawy, prażą się, pojawia się pierwszy aromat… podsmażam cebulkę, zapachy się łączą, przekomarzają… przyprawy, cebulka, czosnek, chilli… pomidory, owoce…
zdarzały mi się różne chutneye… chutney diabelnie ostry, gdy zamiast chilli dodałam habanero… trzeba było rozcieńczać przecierem i robić z niego sos, albo używać w minimalnej ilości jak tabasco. czasem wychodzi bardziej słodki, czasem bardziej kwaśny… dodam gruszki, i brzoskwinie zamiast moreli – i już efekt jest inny… albo daktyle zamiast fig… nieustające eksperymenty…
ulubiony chutney pomidorowy (przepis tutaj), zapas na całą zimę, gotowy. słoiki piętrzą się dumnie. 30+ słoików, jeden na każdy z nie-pomidorowych tygodni, plus kilka prezentowych. wrzesień…. jesień….
w przyszłym tygodniu… papryka!